04 lutego, 2017

Punkt zapalny. Matczyny punkt widzenia.

A teraz obiecany punkt zapalny. Po tej sytuacji stwierdziłam, że matka zawsze inaczej patrzy na świat mając obok siebie dziecko ...

Poszłam w sobotę z dziećmi na spacer. Chciałam uśpić tym samym młodszą latorośl, bo przyzwyczaiła się ostatnio usypiać na spacerku. Zadowolona, że się względnie wyrobiłam z ogarnięciem domu i dzieci ( co mi się rzadko zdarza przed południem), ubrałam dziewczyny, i spacerek ;D
Niedawno przeprowadziliśmy się pod miasto, więc parków czy skwerów tu nie uświadczy. Jedyna opcja pospacerowania to las ( teraz, w śniegu, z wózkiem niestety - nieosiągalny) albo po prostu wzdłuż domów.
I tak sobie poszłyśmy. Droga niedaleko naszego domu, asfaltowa, z obu stron domy.
Młodsze dziecię usnęło, starsze szczęśliwe biega po roztapiających się zaspach, matka pomalutku idzie z wózkiem upominając od czasu do czasu córkę, jak się za daleko wypuści :D

Nagle z którejś posesji wybiegają dwa zajadłe psy. Nie boje się, odganiam. One dalej, jeszcze bardziej - warczą, ujadają. Wręcz przypuszczają atak. Wołam córkę, żeby była blisko. Psy staram się odgonić, przestraszyć - a to działa na nie jak przysłowiowa płachta na byka. Nagle czuję, jak jeden z tych psów łapie mnie zębami za piętę!!! Bogu dzięki, że piętę tylko złapał, miałam twarde traperki. Ale teraz zaczynam się już bać. Nie o siebie, a o dziecko. Młode w wózku, bezpieczne. Mimo ujadania i moich krzyków śpi twardo. Ale moja rozbiegana pięciolatka nie da sobie łatwo wytłumaczyć, żeby do pieska nie podchodzić, bo jest nauczona, że pieski są śliczne, że się je kocha i głaska. Nauczyłam dziecko miłości do zwierząt i czasem się zastanawiam czy dobrze zrobiłam. Psy szczekają i warczą coraz bardziej zajadle. Ja nie mogę zrobić kroku ani w przód, ani w tył. Boję się, a psy to czują. Wchodzę do kogoś na podwórko (brama otwarta). Tam też jest pies, ale zamknięty w kojcu. Wchodzę, myślę, że tamte odejdą - ale gdzie tam, wbiegają za mną. Chowam się za dom ( cały czas u kogoś obcego na podwórku). Psy za mną. Pukam, żeby poprosić o pomoc. Żeby zapytać czyje te psy, może ktoś je zna i odgoni od nas, żebyśmy mogły spokojnie odejść. Nikt nie otwiera. Spanikowana - dzwonię na policję.
Miły Pan pyta spokojnie co się dzieje, gdzie jestem, jaki adres. Wtedy z domu wychodzi Pani zdziwiona i pyta "To psa się Pani boi?" Nie chce mi podać adresu, więc podaję policji numer najbliższego domu, który widzę (jak się potem okaże, to dom właścicielki psów). Policjant każe się uspokoić i czekać, podjedzie radiowóz.
Taa, ciekawe jak roztrzęsiona matka ma się uspokoić w takiej sytuacji? Stoję machając nogami, bo psy cały czas próbują mnie ugryźć :( Zdziwiona Pani próbuje odgonić psy, mówi, że to psy z tamtego domu (pokazując ten z numerem, który podałam policji), od Pani X, że wjechała, bramy nie zamknęła.
A co mnie to, przepraszam, obchodzi? Ze sobie Pani bramy nie zamknęła? A ja stoję z dzieckiem i gryzie mnie pies!
Zdziwiona Pani ostatecznie sama nie potrafi psów przegonić, daje mi jakiegoś kija, żebym mogła się oganiać, i z tym kijem powoli ruszam w stronę domu. Psy na widok kija się cofają, wystarczy mocniej machnąć. Posesja właścicielki psów jest oddalona od drogi, za jakimś polem. Widzę na podwórku ją i jakiegoś młodego chłopaka. Stoją i patrzą jak ja z tym kijem, wózkiem i kurczowo trzymającą się wózka córką idę ulicą. Nikt nie wyszedł, nie zawołał tych psów. Niedaleko, przy jednym z domów, jakiś człowiek wozi sobie drzewo - też zero zainteresowania.  Cóż, życie płynie.
Uszłam kawałek i w ulicę wjechała policja. Panowie się zatrzymali, wysłuchali, psy widzieli ( bo biegały dalej), powiedzieli, że podjadą do Pani właścicielki porozmawiać. Ja, roztrzęsiona i zmarznięta poszłam dalej. Zanim dotarłam do domu policja już wracała. Zatrzymali się znowu, powiedzieli, że Pani przeprasza, że wjeżdżali robotnicy, bramy nie zamknęli, psy uciekły itd. Ja też się wytłumaczyłam, że normalnie nie wydzwaniam na policję płacząc, że pies szczeka, ale tym razem po prostu się bałam. Taka sytuacja spotkała mnie pierwszy raz.

Tak sobie myślę, już na spokojnie, jak bym zareagowała, gdybym szła tylko z wózkiem, bez starszej córki. Może spokojniej, nie bałabym się tak. Najbardziej bałam się, że mojemu dziecku stanie się krzywda. Ale teraz już nieważne, dziecko bezpieczne.
Zastanawiam się, co pomyślała sobie Pani, do której przyjechała policja. "co to się dzieje na tym świecie, przyjechała paniusia z miasta i psa się boi", "wariatka, na policję dzwoni, bo pies"?
Jestem świadoma tego, że to wioska. Że tu pies albo jest uwiązany na łańcuchu, albo w kojcu siedzi, albo biega gdzie chce i nikt się nawet nie zainteresuje, czy przypadkiem nie uciekł z podwórka. A jak ucieknie - to co? Wróci przecież. O czipowaniu psów raczej nie ma mowy, w obroży mało który pewnie chodzi, a szczepienia? A po co? Szkoda kasy. Prawie wszystkie zajadłe, zjadłyby każdego, kto obok płotu przechodzi. Nienawidzę tego.
Generalnie jestem przychylna zwierzętom, jestem przeciwna trzymaniu ich na łańcuchu czy ciasnym kojcu. Ale do licha, jak już biega wolno po podwórku, to niech właściciel się interesuje! Niech wyjdzie po psa, a nie liczy na to, że "zaraz wróci".

Mam nadzieję, że córka nie będzie miała urazu do psów. Odechciało mi się spacerów na jakiś czas. Jak nie smog, to pies :/ Dziękuję. Lecę w kosmos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz