31 maja, 2017

Muszę, bo się uduszę ...

Będzie to post typu "gorzkie żale". Post w którym pokażę swoją zołzowatość w całej okazałości. Taki, w którym będę się czepiać i może dostanie się komuś Bogu ducha winnemu. Trudno. Ale muszę wyrzucić z siebie, co mi leży na wątrobie bo mnie żółć zaleje. 

Dzisiaj miałam próbę do przedstawienia w przedszkolu. Przedstawienia, które w zamyśle ma być przedstawieniem, w którym występują Rodzice przedszkolaków. Tu akurat z okazji Dnia Dziecka. Jest to już trzecie przedstawienie tego typu w mojej "aktorskiej" karierze. I , o ile Panie nauczycielki  nie zrezygnują z organizacji tego typu przedstawień, będę występowała dalej. 


*youtube.com

A dlaczego nauczycielki miałyby zrezygnować z organizowania przedstawień? Ano dlatego, że występują tam same. I jeszcze Panie kucharki i woźne oddziałowe. 
Tak tak, nie rodzice przedszkolaków - jak było w zamyśle - tylko własnie pracownicy przedszkola.

Obecne przedstawienie to "Rzepka" J Tuwima .Potrzebujemy do tego 12 osób (Narrator, Rzepka i dziesięcioro "wyciągaczy"). Na te 12 osób mamy czworo rodziców. Reszta to przedszkolna kadra.

Ja się pytam: dlaczego? Czy na setkę dzieci w przedszkolu nie znalazłoby się chociaż 10 rodziców chętnych do wystąpienia w przedstawieniu? Czy naprawdę rodzice dzieci z naszego przedszkola są ludźmi tak zajętymi, że nie znajdą czasu, żeby przyjść do przedszkola i sprawić dzieciakom frajdę ?

W poprzednich dwóch przedstawieniach też brali udział pracownicy przedszkola, bo nie było wystarczającej ilości chętnych rodziców, ale jednak było nas więcej. Teraz udało się zebrać zaledwie cztery osoby. 

Może ktoś czytając to poczuje się urażony, ale naprawdę uważam, że jeśli się chce to można sobie zorganizować czas tak, żeby tą godzinę znaleźć. 
Można poprosić szefa o urlop na dzień występu. Lub ewentualnie o przepustkę z pracy, jeśli zakład pracy takowe rozwiązania dopuszcza. 
Mamy opiekujące się w domu młodszymi dziećmi mogą poprosić o pomoc babcię czy kogoś z rodziny. Na czas występu na pewno ktoś chętnie zaopiekuje się maluchem. 
Oczywiście, na pewno są sytuacje, że po prostu nie można i już. Praca taka, że urlopu wziąć nie można. I nie ma w pobliżu babci czy kogokolwiek do dziecka. Nawet mogę zrozumieć, że ktoś może mieć w dniu przedstawienia umówioną z dużym wyprzedzeniem wizytę u lekarza, ale ... wszyscy? 

Nie jestem w stanie po prostu uwierzyć, że absolutnie wszyscy rodzice pracujący na etacie nie mają możliwości wzięcia jednego dnia urlopu. Ani nie jestem w stanie uwierzyć, że absolutnie wszystkie mamy opiekujące się dziećmi nie mają absolutnie nikogo, kto mógłby przez godzinę przypilnować dziecka. 
Ale nawet gdyby, to mamy jeszcze rodziców niepracujących na etacie i jednocześnie nie mających młodszych dzieci, którymi trzeba się opiekować w domu. Czy oni też nie mogą na godzinę odłożyć swoich zajęć, i wystąpić dla (między innymi) swojego dziecka? Czy akurat na ten dzień wszyscy mają zaplanowane wizyty u lekarza? 

Przykre to jest. Tyle mówi się i trąbi o poświęcaniu czasu dzieciom. O odejściu od komputerów, telewizorów i spędzaniu czasu razem. 
Czy naprawdę chodzi w tym o zabranie dziecka po przedszkolu na plac zabaw (uwielbiany swoją drogą przez dzieci) i poplotkowaniu z koleżankami w czasie gdy dziecko biega / zjeżdża / huśta się itp?
Czy naprawdę chodzi tylko o zjedzenie wspólnie obiadu w czasie gdy  w tle gra radio ?
Albo o pójście na niedzielny spacer, gdzie dzieci sobie a rodzice sobie? 
Czy nie możemy  podarować dzieciom tego naszego czasu własnie w postaci występu w przedszkolu?  Czy nasza praca czy inne zajęcia naprawdę nie pozwolą nam poświęcić godzinki na raz do roku? 

Nikt nie myśli chyba o tym, jak to widzą dzieci. A szkoda. 
Do dziś pamiętam jaka dumna była moja córka, kiedy zobaczyła mnie i męża w pierwszym przedstawieniu. Była taka szczęśliwa, kiedy mogła po przedstawieniu przybiec do mamy i taty na wspólne zdjęcie. Mówiła o tym chyba przez tydzień bez przerwy. Po drugim przedstawieniu tak samo. Teraz będzie tylko mama, ale radość dziecka też będzie ogromna. 

Tak sobie myślę, i wydaje mi się, że jednak chodzi tu o chęci. Rodzicom się nie chce angażować. Chyba uważają, że skoro dają dziecko do przedszkola, to zadaniem przedszkola jest go uczyć i bawić. Oni nakarmią, ubiorą, przenocują. 
Albo  podejście typu "niech się inni rodzice wykażą". A co tam, niech ta czy tamta mama sobie występuje. Mi się nie chce. 
Ewentualnie o obawę, że ktoś będzie się z nas śmiał: "Ja się nie będę przecież wygłupiać. Przebierać się za Rzepkę, Kopciuszka czy Józefa. Nie nadaję się i będą się śmiać". Ale to mam być śmieszne! Dzieci mają mieć radochę! 

Dzisiaj idąc po próbie do domu na placu zabaw widziałam mamę grającą z synem ( na oko siedmioletnim) w piłkę. Tak, mamę w piłkę. W krótkich spodenkach i adidasach. Wyglądała tak, jakby ... wyszła z synem pograć w piłkę. Ta mama nie obawiała się, że ktoś będzie się z niej śmiał. Chciała sprawić dziecku przyjemność i zapewne zrobiła. 

Szkoda, że rodziców z takim podejściem tak mało u nas w przedszkolu. 

Ja byłam już Góralką i Wróżką. Teraz będę Gęsią. Może jeszcze kiedyś wypatrzy mnie jakiś bogaty producent i obsadzi w hollywoodzkiej produkcji? 

Wygadałam się. Teraz myślę skąd by tu wziąć kostium gęsi, bo akurat takim Panie w przedszkolu nie dysponują ;) 



*pixabay.com

18 maja, 2017

Idealne prezenty na Dzień Matki.

Dzień Matki już blisko, zatem proponuję wydrukować poniższą listę i niby przypadkiem podrzucić swojej drugiej połówce, a nuż się domyśli? 
Co tam jakieś kolczyki czy pierścionki. Kwiaty albo wejściówka do SPA, to już przeżytek. 
My, matki, potrzebujemy przecież prezentów z prawdziwego zdarzenia. Takich z przytupem.


*pixabay.com

Szklana kula. 
Żeby sobie popatrzeć, czy jak na weekend zaplanujesz wycieczkę, to się dzieciaki w piątek rozchorują, czy może jednak uda się wyjechać. 
No i wtedy sprawdziłabyś sobie po ludzku pogodę, żeby nie pakować do auta dodatkowej torby z ciepłą bluzą czy kurtką przeciwdeszczową albo sandałkami na zmianę, bo a nuż akurat zrobi się ciepło? 

8 dodatkowych godzin w ciągu doby.
Nie mniej, nie więcej tylko własnie osiem. Te brakujące 8 godzin na sen, dzięki którym (wg wszystkich poradników) byłabyś zawsze młoda, piękna i tryskająca energią. 

Magiczny kosmetyk. 
Ale to taki magiczny, żeby działał jak w tych wszystkich tutorialach makijażowych - że jeszcze Pani pędzla do powieki nie przyłoży- i pstryk, już umalowana. Mało tego, jeszcze taki magiczny, żeby się cały dzień trzymał bez poprawek. 

Trzecie oko. 
Takie na wysięgniku. Oko, które przypilnuje raczkującego przy schodach malucha, w czasie kiedy Ty mieszasz zupę. Albo zajrzy do pokoju dziecięcego, kiedy zrobi się tam podejrzanie cicho. 
Trzecie oko najbardziej skutecznie działałoby w pakiecie z trzecią ręką, więc ja poproszę zestaw. 

Trzecia ręka.

Taka, dzięki której byłabyś jeszcze bardziej "multitasking". Taka, która poprowadzi wózek, jak będziesz niosła młodsze dziecko na jednej ręce a drugą trzymała starsze. Taka, która zakupy poniesie. Taka, która Cię podrapie, jak dwie pozostałe masz akurat zajęte. Taka, która poda Ci mokre chusteczki, kiedy otworzysz pieluchę z niespodziewaną wręcz ilością paliwa rakietowego, a chusteczki, jak na złość akurat są na drugim końcu pokoju. Taka, która nigdy się nie zmęczy. 

Jak oko i ręka, to jeszcze...

Trzeci cyc. 
Taki odłączany, zawsze pełny, żeby położyć ząbkującego niemowlaka w łóżeczku i mieć chwilę dla siebie. 

Urządzenie do teleportacji. 
Żeby sobie codziennie zaoszczędzić czasu i nerwów marnowanych na stanie w korkach czy parkowanie. 
Trzeba pojechać po dzieci? Wsiadasz do takiego ustrojstwa i - cyk - jesteś pod przedszkolem. Wsiadasz znowu - już żłobek. Trzeba odebrać przesyłkę z poczty na drugim końcu miasta? Co to dla Ciebie. W ułamku sekundy jesteś pod pocztą. 

Worek cierpliwości. 
Albo dwa. Przydałyby się w momencie, kiedy dziecko ubrane w białe rajstopki i tiulową spódnicę wywróci się w kałużę akurat w momencie, kiedy jesteście już pół godziny spóźnieni na proszony obiad u teściów.
Albo kiedy boli Cię głowa i marzysz o chwili ciszy, a Twoje dziecko własnie urządza sobie wyścigi z psem dookoła stołu, radośnie przy tym piszcząc i pokrzykując. 
Albo w tysiącu innych sytuacji, w których masz kogoś zamordować albo w najlepszym wypadku wysłać w kosmos. 

Skoro o kosmosie mowa, to przydałby się ....

Bilet w kosmos. 
Ale tylko w dwóch konfiguracjach. 
1. Dla Twojej rodziny.
2. Dla Ciebie i tylko Ciebie ( no ewentualnie z opcją zabrania przyjaciółki i butelki wina). 

Worek pieniędzy. 
Może jakaś kumulacja w Lotto. Niby pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej płakać w Mercedesie niż tramwaju. 
Opłaciłabyś sobie nianię, kucharkę, sprzątaczkę, manikiurzystkę i fryzjerkę co dzień rano, ogrodnika i pielęgniarkę. 
A Ty wreszcie wypiłabyś ciepłą kawę i siadła na tyłku wcześniej niż o 21:00. 

Własnie - kawa. 



*pixabay.com


Kawa.
Są już ekspresy, które zrobią Ci kawę, zanim się obudzisz. Rodem z reklamy Jacobsa, tylko przystojnego Pana brakuje. Ale ja chcę taką kawę, która będzie ciepła, do momentu, kiedy będę w stanie ją wypić, czyli ... nie wiadomo ile. 

Magiczna różdżka. 
Jedno z Twoich dzieci chce pić, kiedy Ty akurat karnisz drugie, a woda stoi poza zasięgiem jego rączek? Pikuś. Abrakadabra - i jest. 
Własnie zeszłaś na dół,a Twoje dziecko przypomniało sobie, że teraz, już w tej chwili musi pobawić się zabawką, która stoi na najwyższej półce? Cyk - gotowe. Nie musisz lecieć po schodach. 
Dziecko zostawiło w przedszkolu ukochanego misia bez którego nie zaśnie i przypomina sobie o tym ,kiedy przedszkole jest już dawno zamknięte? Ha! Od czego masz różdżkę! 
Góra prasowania woła Cię z ciemnego kąta i ciągle rośnie? Użyj różdzki! Hokus-pokus ! Wyprasowane. 

Magiczne słuchawki.
To jest coś. Cały czas miałabyś swoje dzieci na oku, ale nie słyszałabyś pisków, wrzasków, ciągłego nawijania i bez przerwy "mamo!". Taka wizja bez fonii. 

Książę z bajki. 
Wtedy wszystkie wyżej wymienione przedmioty nie byłyby potrzebne. Wszystko załatwiałaby jakaś wróżka, matka chrzestna czy inna czarownica. A książę nosiłby Cię na rękach i spełniał każdą zachciankę. 


Co Ty na to? Spodobało Ci się coś z tej listy? 
Bo ja sądzę, że najlepszym dla nas - matek - prezentem będzie jakiś cud ;) 

13 maja, 2017

Blogosfera Canpol Babies

Canpol Babies to znana wszystkim mamom firma produkująca artykuły dla niemowląt i dzieci. Produkty mają tak dużą popularność i tak szeroki asortyment, że zapewne każda mama ma w domu przynajmniej jeden produkt tej firmy. Czy to butelkę, ręczniczek, nożyczki albo smoczek. Lub jeszcze coś innego. Nie wierzycie? Sprawdźcie. 


Firma Canpol Babies prowadzi również program Blogosfera, gdzie co miesiąc daje szansę blogującym mamom na przetestowanie swoich produktów lub organizację konkursu dla czytelników, w którym można wygrać rewelacyjne produkty od Canpol Babies. 


Postanowiłam, że i ja się zgłoszę do takiego testu. Może akurat się uda, bo w tym miesiącu do testowania mamy zestawy "Little Cutie" składające się z butelek szerokootworowych Little Cutie oraz smoczka uspokajającego i termoopakowania na butelkę, czyli coś, co aktualnie - przy oduczaniu młodzieży od cyca - bardzo mi się przyda. 


Więcej informacji możecie uzyskać pod tym linkiem: http://canpolbabies.com/pl/blogosfera. Bardzo Was do tego zachęcam. 

Być może też dzięki Canpol Babies uda mi się zorganizować dla Was konkurs.
Dlatego proszę, żebyście trzymali za mnie kciuki! 

Promocja!!!

No nie mogłam nie poruszyć tego tematu.Nie na darmo mówi się, że kobietę potrafią uszczęśliwić dwa słowa: 1. Kocham cię, i "50 % zniżki". Oj tak, te zniżki, promocje.. Ale czy tylko kobietę uszczęśliwiają? 


*vegafashiongroup.com


Sklepy i sieci handlowe wymyślają coraz to nowe sposoby, żeby przyciągnąć klientów.Otwarcie galerii handlowej w naszym mieście zasłużyło sobie nawet na wzmiankę w Faktach, specjalny temat w programach śniadaniowych i  kilka artykułów na najbardziej poczytnych portalach a filmiki z ludźmi pędzącymi po "kurczaka za złotówkę" długo krążyły w sieci zyskując tysiące wyświetleń. Jeden z marketów przypomina nam lata 80, gdyż już przed jego otwarciem ustawiają się przed drzwiami kolejki, bo akurat mają " rzucić" kurtki zimowe czy spodnie narciarskie, albo już w sklepie odbywają się bitwy o torebki czy roboty kuchenne (Słynny w internecie filmik "Niech Pan to puści"). Ta sama sieć handlowa zrobiła sobie niezłą (anty)reklamę po opublikowaniu w sieci filmików z "walki o karpia", którego przed świętami wystawiono w promocyjnej cenie.

Ostatnio podobną "akcję" zorganizował Rossmann. Na produkty do makijażu 49% zniżki, lub nawet 55%  przy zakupie trzech i zainstalowaniu aplikacji mobilnej. Rossmann takie wyprzedaże organizował już wcześniej, ale zawsze dawkował te rarytasy ( najpierw podkłady, za tydzień błyszczyki i szminki, za kolejny tydzień coś innego). Teraz było wszystko na raz.I znowu - kobiety oszalały. W Rossmanach Panie tłoczyły się przy półkach wybierając podkłady i szminki, nie używając nawet testerów, tylko pełnowartościowych produktów do próbowania koloru. Jeszcze inne brały wszystko jak leci nie patrząc na kolor, na zasadzie " może będzie dobry".Na wielu grupach FB pojawiały się zdjęcia paragonów opatrzonych hasłami "Moje polowanie", "Tyle zaoszczędziłam", itp. Rachunki sięgały nawet kilkuset złotych! A kolejki w tych dniach w Rossmanie zawijały się po trzy razy dookoła półek.


Żeby nie było, takie rzeczy nie tylko w Polsce się dzieją. A Stanach "Black Friday" też co roku zyskuje co najmniej kilkadziesiąt nowych filmików pokazujących  jakie pierwotne instynkty wywołuje w ludziach hasło "Wyprzedaż".



*blackfridaynews.pl

O co więc chodzi?

"Zakupy to nieodłączny element codziennego życia. Większości żywności nie wytwarzamy, a kupujemy. Podobnie jest z naszymi ubraniami, kosmetykami czy sprzętem elektronicznym. Oczywiście lubimy kupować "sprytnie", a więc szukamy okazji, ofert cenowych, wyprzedaży"
*Maciej Tygielski, CEO, MyShop.mobi


I to oczywiście jest ok. 
Sprzedawcy stosują rożne techniki, żeby wyeksponować odpowiednio produkty, które chcą sprzedać, opatrzone odpowiednimi etykietkami. I tak z prostych zakupów spożywczych wracamy bardzo często z koszem (nie)zbędnych produktów, bo akurat "były na promocji" i na pewno "kiedyś się przydadzą".
Sama niejednokrotnie wpadam w pułapkę takich technik sprzedażowych. Do dziś się zastanawiam, po co kupiłam w którymś z marketów pałeczki do chińszczyzny, skoro nie dość, że nie potrafię pałeczkami jeść to nie jestem smakoszem chińskiej kuchni ... 


Jednak oprócz zwykłego obniżania cen produktów i wystawiania ich w widocznych miejscach sieci handlowe organizują mega-wyprzedaże, o których wspomniałam wcześniej. Często są to złudne promocje i można się nieźle naciąć, bo bywa, iż przed promocją cena produktu jest podnoszona i potem obniżana - w efekcie płacimy tyle samo lub (o zgrozo!) nawet więcej niż przed promocją. 
Ale wracając do wyścigów i polowań - dlaczego ludzie zachowują się na tych promocjach tak, jakby to o co walczą było ostatnim produktem na ziemi? 

Psychologowie opisali już niejednokrotnie te zjawiska. Jest to związane z zachowaniem tłumu. 
W ludziach włącza się instynkt zdobywcy. 
Nieważne, czy mam ochotę na kurczaka czy nie - będę pierwszy. Pochwalę się przed znajomymi, że byłem w gronie iluś tam pierwszych osób, które dostały tego kurczaka za złotówkę. Ja jestem wygrany. Zdobywca. "Miszcz". 
We wspomnianym wyścigu na otwarciu galerii handlowej brała udział głównie młodzież szkolna (otwarcie było bodaj o 14:00 - akurat taka godzina "końca lekcji", więc dzieciaki miały rozrywkę oraz emeryci, ale i tak poszło w eter, że w Mielcu ludzie galerii nigdy nie widzieli i urządzili cyrk. 

Zaoszczędzę. 
No bo skoro Rossman robi taką promocję, za pól ceny, to muszę kupić trzeci tusz, piąty puder, siódmą szminkę czy kredkę, i tysięczny lakier do paznokci. Albo skoro takie tanie to wypróbuje ten, ten i tamten podkład, może mi będzie pasował. W efekcie podchodzimy do kasy z rachunkiem na kilkadziesiąt lub nawet kilkaset złotych ciesząc się, że to przecież i tak pół ceny z tego, co zapłacilibyśmy normalnie. 
No tak, ale normalnie tyle byśmy nie kupiły. Zastanowiłybyśmy się dwa razy czy kolejna szminka czy puder są nam tak niezbędne, że musimy je koniecznie kupić. Nie wspomnę o tym, że w drogeriach internetowych często ceny są własnie takie jak w Rossmanie po promocji, więc jak ten tusz się faktycznie skończy - można go w dobrej cenie zamówić z neta ( zgadując się z koleżanką, koszty przesyłki podzielimy na pół. Często dostawa jest też gratis). 
Zatem ta oszczędność jest pozorna. Ładnie wygląda na paragonie, ale czy to naprawdę jest oszczędność?




*kobiecefinanse.pl


Oczywiście, ja też lubię kupić coś taniej. Lubię wiedzieć, że wydałam mniej, niż wydałabym normalnie. Idąc na zakupy (np. ubraniowe) najpierw przeglądam wieszaki z napisem "SALE". Mam karty lojalnościowe z ulubionych sieciówek, dzięki czemu raz na jakiś czas wykorzystuję jakieś tam "punkty". Przeglądam marketowe gazetki. Ale na takie promocje jak te wyżej opisane ja się nie piszę. Nie lubię się przepychać, nie lubię walczyć o produkty. Wolę już kupić coś online i zapłacić za przesyłkę niż toczyć w sklepie boje o przeceniony lakier do paznokci. Nabywanie kurtek narciarskich i robotów kuchennych na wyścigach w Lidlu też mnie nie bawi. 
Nie chodzę zatem na otwarcia galerii czy sklepów a do mega-wyprzedaży staram się podchodzić z rozsądkiem, żeby nie obudzić się potem z toną niepotrzebnych produktów. 

Czy i Wam udaje się uniknąć "promocyjnych" pułapek? Czy wpadacie czasem w zakupowy szał? 


03 maja, 2017

O narodowym Polaków grillowaniu słów kilka ...

Nie od dziś wiadomo, że długi weekend majowy to niepisane Ogólnopolskie Święto Grillowania. 
Widać to szczególnie w sklepach kilka dni przed weekendem, gdzie sklepowe koszyki wypełnione są wszelkimi rodzajami mięs nadających się na grilla i co najmniej kilkoma bochenkami chleba, oraz zgrzewkami piwa i workami brykietu :D 
Czuć to też na spacerze w weekend, gdyż z każdego zakątka ( szczególnie w okolicach domków jednorodzinnych i działki rekreacyjnych) unosi się zapach palonego węgla drzewnego i marynowanej karkówki .... Co odważniejsi grillują nawet na balkonach w blokach, chociaż to powinno być zabronione, ze względu na przepisy ppoż. 



Skąd w Polakach taka miłość do grilla i moda na takie weekendowe grillowanie? 
Ano, jest to kolejna ( przyjemna zresztą, o ile pogoda dopisuje) okazja do spotkania z rodziną czy przyjaciółmi, do spędzenia razem wolnego czasu przy okazji zarzucając coś na ząb ;)  Tym bardziej, że potrawy z  grilla mogą być zdrowe i wartościowe, jeśli są dobrze przyrządzone. 


Moda na grillowanie przywędrowała do nas chyba zza oceanu, bo tam barbecue to dość popularny sposób na wolne popołudnie w gronie rodziny czy znajomych. 
W przeprowadzanych badaniach opinii publicznej ponad połowa Polaków deklarowała, że weekendy w okresie wiosenno-letnim spędza własnie na grillowaniu.

Co grillujemy? 
Zaczęło się od kiełbaski. Zresztą jest ona dalej najpopularniejszym produktem lądującym na polskim grillu. W drugiej kolejności - karkówka i szaszłyki.
Niektórzy są też smakoszami kaszanek, żeberek, skrzydełek. Popularność zyskują ryby - szczególnie pstrąg. 
W sieci pojawiają się nawet przepisy na "fit-potrawy" z grilla, będące alternatywą dla tłustych mięs i wybawieniem dla dbających o linię, którzy też chcieliby z uroków grilla pokorzystać ;) 

Firmy z branży gastronomicznej prześcigają się w wymyślaniu co raz to nowszych marynat, przypraw, sosów i innych dodatków do grillowanego mięsa. A dla leniwych mamy nawet gotowe, już zamarynowane i przyprawione kawałki mięsa, zapakowane próżniowo. 
Nic, tylko położyć na grillu, kilka razy obrócić i gotowe. 



Nie od dziś wiadomo, że grillowane potrawy smakują najlepiej popijane piwem :) A piwo smakuje najlepiej w towarzystwie meczy piłkarskiego. Jeśli takiego brak - to z grillem :D  ( chociaż podobno połączenie potraw z grilla i piwa niekoniecznie dobrze wpływa na żołądek - więc oficjalnie - nie polecam ;) ) .

Jak grillujemy?

W większości tradycyjnie, na rusztach opalanych węglem drzewnym lub brykietem. Tak przygotowanie potrawy ( przynajmniej mi osobiście) smakują najlepiej. Oczywiście tu trzeba pamiętać, żeby właściwie rozpalić grilla. Najlepiej nie używać wszelkiej maści nasączonych chemią podpałek czy ( o zgrozo!) dezodorantów, a jeśli już użyjemy takowych środków to zaczekać aż grill się porządnie rozpali ( grillujemy na żarze, nie smażymy na żywym ogniu). Pod zadnym pozorem nie powinniśmy do ognia pod rusztem wrzucać kolorowych gazet, szyszek czy igieł z drzew iglastych. Wtedy grillowanie staje się po prostu niebezpieczne dla zdrowia. Zalecane jest grillowanie na tackach aluminiowych, które znacząco ograniczają skapywanie tłuszczu na tlący się węgiel. 


Pojawiają się też grille gazowe czy elektryczne, na których przygotowanie potraw ma być zdrowsze, bo pozbawione chemii. Ale ( moim zdaniem) to już smak nie ten. Jednak smak mięsa okopconego na "prawdziwym' grillu jest inny, niż najlepszego nawet i najzdrowszego mięsa z grilla elektrycznego. 





Grill elektryczny ma jednak tę przewagę, że można go włączyć w domu, i w razie brzydkiej pogody nie trzeba moknąć na zewnątrz przewracając kiełbaski. Ale i to ma swój urok ;) 

Podobno są już nawet grille przenośne, które po złożeniu mieszczą się w plecaku i można je zabrać na wypad za miasto i tam grillować na łonie natury, aczkolwiek ja się z takim wynalazkiem jeszcze nie spotkałam. 

Tęskno mi ... 
Wiem jedno - odkąd nastała moda na grillowanie do lamusa odeszły tak popularne kiedyś wieczory przy ognisku. Już naprawdę rzadko kiedy spotyka się taką formę wspólnego spędzania czasu, a smaku kiełbaski usmażonej w żywym ogniu "na patyku" i ziemniaczków pieczonych w ognisku a spożywanych potem z masłem i solą nie zastąpi żaden, nawet najnowszy, najnowocześniejszy i najzdrowszy grill ... 



Co by nie mówić, jak by nie grillował i czego by nie smażył, grillowanie jest sympatyczną formą spędzenia czasu  z rodziną czy przyjaciółmi. 
Zatem (mimo pogody) - sezon grillowy uważam za otwarty! Do ogródków marsz! 







01 maja, 2017

Pierwszy raz ;)

Tytuł oczywiście dla przyciągnięcia uwagi ;) Chodzi o pierwszy na blogu test produktu i opinie o nim. Będzie to robot sprzątający z niższej półki, mianowicie Vileda Cleaning Robot.



Dlaczego ten? 
Od razu zaznaczam, że post nie jest sponsorowany, Vileda ani nie zapłaciła mi za reklamę, ani nie przekazała gratis produktu do testów. Ot,po prostu kupiłam, a że opinii o tym niewiele, a jeszcze mniej rzeczowych i konstruktywnych, to postanowiłam sama taką opinię napisać. Może komuś się przyda jak się będzie zastanawiał nad kupnem tegoż sprzętu.


Zaznaczam też, że nie mam porównania z wiodącymi markami na rynku, oferującymi takie sprzęty. Użytkowałam tylko opisywany teraz przeze mnie model i nie mogę powiedzieć czy jakaś Roomba nie byłaby lepsza.
Robot sprzątający Vileda jest jakieś 3 razy tańszy niż najtańsza Roomba. Trzeba na niego wydać ok. 400 zł. Bywa dostępny w marketach typu Lidl czy Tesco, można go oczywiście nabyć online.
Zastanawiałam się długo, czy nie zainwestować w droższą, polecaną Roombę, ale po pierwsze nie mogłam się zdecydować jaki model kupić, a po drugie znalazłam też o Roombach opinie typu "u mnie się nie sprawdził, leży w szafie". Bałam się, że jeśli się nie sprawdzi, to położę w szafie 2 tysiące złotych i będę pluć sobie w brodę. A droższy zawsze mogę jeszcze kupić :D


Po co mi to?  Po co mi w ogóle takie ustrojstwo? Jestem teraz na macierzyńskim, skoro "siedzę w domu" to mogę przecież ganiać z odkurzaczem pomiędzy jednym a drugim karmieniem, bo nic lepszego nie mam do  roboty. Może nic lepszego faktycznie nie mam, ale oprócz odkurzania kilka rzeczy w domu przydałoby się jednak zrobić ;) A przy okazji jestem posiadaczką małego, wszędobylskiego, długowłosego psa, który chcąc niechcąc gubi mnóstwo sierści i na łapkach przynosi dość spore ilości kurzu i piasku. Więc musiałabym sobie odkurzacz na tyłku chyba zamontować, żeby efekt był zadowalający i żebym poza odkurzaniem zrobiła jeszcze jakiś obiad czy cokolwiek innego, czego to "siedzenie w domu" wymaga. Więc postanowiłam sobie ułatwić trochę życie.
Robot Vileda wpadł mi w oko przy okazji zwykłej wizyty w hipermarkecie, po codzienne produkty. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie spróbować. Może akurat się sprawdzi, a jak nie, to nie będzie mi aż tak bardzo żal wydanej kasy. Opinii w internecie wiele na jego temat nie znalazłam, kilka negatywnych, jak to kiepsko sprząta. Ale były to opinie osób, które tego urządzenia nie mają,a  jedynie "wydaje im się" że to tak własnie  będzie działać. 
Opinie tych co mają były bardziej konstruktywne. Postanowiłam więc spróbować. 

Jak się sprawdza? 
Odkurzacz jest u nas od ok. dwóch miesięcy, sprząta prawie codziennie (raz w tygodniu staram się uruchomić normalny odkurzacz, bo jednak Vileda po schodach nie chodzi, a kurz nie ma cudownych mocy znikania ze schodów czy mebli niestety).

Po takim czasie mogę stwierdzić, że był to trafiony zakup. Ale to dlatego, że postawiłam mu realne oczekiwania.
Nie wyobrażałam sobie, że po przejechaniu takiego robota będzie można jeść z podłogi, ani że kurz będzie gruntownie wymieciony ze wszystkich rogów, kątów, spod kanapy i innych zakamarków ( umówmy się, normalnym odkurzaczem też nie wjeżdżałam do wszystkich kątów codziennie i nie przestawiałam mebli przy każdym odkurzaniu). Nie oczekiwałam też, że posprząta mi schody.
Chciałam jedynie, aby ogarnął podłogę, tak aby mi zostało tylko przetarcie mopem. Przy małym dziecku, które lada moment będzie raczkować, a teraz i tak w większości bawi się na macie (lub obok maty) na podłodze i większość zabawek ciągle ma styczność z podłogą chcę, żeby ta podłoga była w miarę ogarnięta i przetarta, bez psiej sierści i ( niestety) moich włosów.

To zadanie robot spełnia doskonale. Jego założeniem jest jazda po kole, ale jak trafi na przeszkodę, to się od niej miękko odbija i jedzie w inne miejsce, gdzie będzie mógł zatoczyć jakieś kółeczko. Ma szczotkę i ssawkę, plus szczotkę boczną, która zagarnia kurz. Nie dojeżdża dokładnie kątów, ale przy krawędziach sprząta. Nie jest bardzo głośny, da się przy nim normalnie rozmawiać.

Jak działa?  Przeszkody:
Radzi sobie z wyjeżdżaniem spod przeszkód. Wjechał pod kominek - i odbijając się kilka razy wyjechał bez niczyjej pomocy. Podobnie z fotelem czy szafką w łazience. Odbił się i wyjechał.
Kiedy wjechał na stopkę od leżaczka bujaczka raz zjechał, a za drugim razem tak się zawiesił, że trzeba mu było pomóc. Teraz leżaczek nie jest już nam potrzebny, więc mamy o tą przeszkodę mniej. 
Pod stół z zasuniętymi krzesłami nie wjedzie - krzesła mają za mały rozstaw nóg, żeby mógł się zmieścić, a stół jest na tyle mały, że przy zasuniętych krzesłach nie ma pod nim miejsca. Przy odkurzaniu normalnym odkurzaczem zawsze krzesła odsuwam. Jak chcę, żeby Vileda mi pod stołem posprzątała - robię tak samo. Nie jest to dla mnie problem.
Pod kanapę nie wjedzie, bo kanapa ma bardzo niskie nóżki. Za to pod meble wjeżdża i sam wyjeżdża.

Kable:
Nie zdarzyło mu się zaplątać w kable, może dlatego, że u mnie raczej kable nie walają się po podłodze. A gruby kabel od laptopa ładnie ominął. Aczkolwiek wciągnął kiedyś przypadkowo leżący na podłodze śliniaczek córki (tzn. wiązanie) - więc cienki kabel mógłby pewnie wciągnąć. W firanki też się nie zaplątuje, chociaż w salonie mam dość długie.

Zabawki:
Małe zabawki może wciągnąć. Bez problemu wciągnął nienapompowany balon, który przypadkiem znalazł się na podłodze. Nie zablokował się - ot wciągnął i odkurzał dalej. Generalnie staram się, żeby podłoga na czas jego odkurzania była pusta - żadnych skarpetek, zabawek czy innych gadżetów.
Niektóre osoby uznają to za wadę robotów sprzątających - bo nie przesunie zabawki, tylko ją zjada.
Przepraszam, a jaka to jest wada? To te osoby podczas odkurzania tradycyjnym odkurzaczem nie podnoszą zabawek, tylko przesuwają je w inne miejsce? To gdzie jest sens sprzątania? Ja przed odkurzaniem tradycyjnym odkurzaczem zawsze i tak zbieram z podłogi zabawki czy inne rzeczy, które docelowo na tej podłodze leżeć nie mają.

Progi:
Progów nie mam, tylko płaskie listwy, więc nie wiem czy i jak Vileda radzi sobie z progami. Przez listwy oczywiście bez problemu przejeżdża.

Dywany:
U córki w pokoju jest niewielki dywan, ale dość gruby - Vileda wjedzie i chce go odkurzyć, ale tak się męczy, że jej tego oszczędzam. Innych dywanów nie posiadam, jednak i tak wydaje mi się, że takie sprzęty są przeznaczone raczej do podłóg twardych i gdybym ten dywan miała, to jednak wolałabym go normalnie odkurzyć. A już na pewno nie puściłabym takiego stwora na dywan typu shaggy.

Schody:
Schodów nie odkurza. To już wiecie. Podobno ma wbudowany czujnik różnicy poziomów i ze schodów spaść nie powinien, ale go nie testowałam jeszcze w ten sposób. Pomieszczenia na piętrze Vileda sprząta pojedynczo, przy zamkniętych drzwiach.

Czas działania: 
Ma trzy programy - krótki, średni i dłuższy. Nie są to może jakieś zaawansowane ustawienia, nie da się zaprogramować mu trasy. Nie ma też żadnych wirtualnych ścian itp. Ale te trzy ustawienia dla mnie są wystarczające. Na mniejsze pomieszczenia (np. łazienka) ustawiam najkrótszy program. Na pokoje dziecięce średni, na salon z kuchnią najdłuższy. Przy (prawie) codziennym sprzątaniu taka długość odkurzania jest w zupełności wystarczająca. 

Stacja dokująca: 
Vileda nie posiada stacji dokującej. Po skończonym programie sprzątania staje w miejscu i czeka, wydając krótkie sygnały dźwiękowe. Jakoś mi to specjalnie nie przeszkadza. 
Jedno ładowanie nie wystarczy na cały dom, jeżeli nastawiam na średnie i długie programy w każdym pomieszczeniu. Po prostu codziennie wieczorem (włączam go do ładowania i gość jest gotowy na drugi dzień do pracy).

Efekty - czy ten sprzęt jest faktycznie potrzebny? 
Mieszkanie jest zauważalnie czystsze. I nie wynika to z tego, że wcześniej nie sprzątałam. Po prostu robot odkurza  już rano, np. kiedy robię śniadanie. Kiedy słyszę, że skończył - przenoszę do następnego pomieszczenia. Teraz tradycyjny odkurzacz odpalam raz na tydzień, żeby odkurzyć trudno dostępne miejsca (np. pod kanapą, na kanapie, wierzch listew przypodłogowych, szczeliny, drzwi itp). Po przejechaniu robota przejeżdżam mopem i jest naprawdę super :) 
W nagłych przypadkach, jak coś się rozsypie to sięgam po miotłę, w przypadku szkła po tradycyjny odkurzacz oczywiście. 

Oczywiście urządzenie to nie ma samych plusów. Są i wady. 

Odkurza dość długo. Najdłuższy program to ok. godzina sprzątania.
Nie dojeżdża do wszystkich zakamarków, ale też nie takie jego zadanie. 
Nie odkurzy schodów, kanapy, po dywanie kiepsko jeździ. 
Pies się na niego dziwnie patrzy i stara się na niego wleźć .

A teraz moja odpowiedź na niektóre opinie znalezione w necie na temat tego urządzenia: 

"​jak nie możesz mu narysować w aplikacji trasy gdzie i jak ma jeździć to zapomnij... zaplącze ci się pomiędzy ścianą a taboretem i będzie tam jeździł aż mu bateria padnie"

U mnie się jeszcze nie zaplątał. Tak jak pisałam, miękko odbija się od ścian i wyjeżdża sobie w inne miejsce. Ale u mnie jest sporo pustej przestrzeni. W małym mieszkaniu, gdzie zagęszczenie sprzętów jest z konieczności większe i pewnie jeszcze są dywany taki robot faktycznie może mieć problem, żeby efektywnie posprzątać. 

"ludzie [...] przeciez odkurzanie zajmuje max 10 minut a wy wydajecie kase na takie bzdury ?? "

No u mnie tradycyjne odkurzenie zajmuje zdecydowanie więcej niż 10 minut. A robocik jeździ wtedy kiedy karmię córkę, albo przygotowuję obiad lub wieszam pranie. Mimo szczerych chęci tych czynności w czasie tradycyjnego odkurzania wykonać się nie da. 

"myślę ze ze do codziennego sprzątania podłogi w zupełności wystarczy a do gruntownego posprzątania to nawet irumba za 2000 sie nie nadaje .Niestety te odkurzacze nie odsuwają mebli i nie wychodzą z psami na spacer" 



To jest między innymi opinia, która mnie przekonała do zakupu. Ja nie oczekiwałam, że robot zrobi coś za mnie, tylko że mi w czymś pomoże. Tak się własnie stało. 
Uważam, że u nas się sprawdził.

Kiedy nie ma sensu kupować takiego urządzenia? 

Jeżeli odkurzenie całego mieszkania zajmuje Wam 10 minut; jeżeli macie grube dywany, wysokie progi, dużo mebli, stojaków, przedłużaczy na podłodze, zakamarków i wąskich przestrzeni - taki robot nie będzie u Was przydatny. Do większości z tych miejsc nie wjedzie, bo się nie zmieści. Lepiej i szybciej odkurzycie tradycyjnie. 

Natomiast jeśli macie sporo otwartej przestrzeni z kafelkami czy panelami - to warto takiego pomocnika mieć. 

Można oczywiście kupić droższe, polecane  modele. Zapewne są tak samo, lub nawet bardziej skuteczne. Zależy od zasobności Waszego portfela i Waszych wymagań.
Ja swojego potworka lubię i często używam :D