06 stycznia, 2018

(Bez)sen ...

Była taka piosenka Brodki: " Miał być ślub", pamiętacie?
No to u mnie miał być blog .. I nie ma. To znaczy jest, ale milczy .... Przeliczyłam się z ilością czasu wolnego. Odkąd wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim,  pojęcie "czas" funkcjonuje u mnie jako "niedoczas". Innej opcji nie ma.

Bo ja naprawdę żyję w niedoczasie. Ostatnio zrobiłam małą analizę swojego dnia i kiepsko wyszło.
Wszystkie kolorowe prozdrowotne i nie tylko magazyny zalecają spać po 8 godzin dziennie. A bo organizm się regeneruje, a bo skóra jest piękna i wypoczęta, a bo energii więcej do działania itp.
Super, ale w takim razie kiedy żyć?
Doba ma ledwie 24 godziny.
Z tego 8 godzin snu - ok. Śpimy. Budzimy się wypoczęci, pełni energii, piękni i co tam jeszcze.
Zostaje 16 godzin. Tacy piękni i wypoczęci idziemy do pracy. Na kolejne 8 godzin. Albo i na więcej. Nie mówię tu o nadgodzinach, ale niektóre korporacje doliczają sobie przerwy obiadowe (niektóre nawet godzinę, na szczęście u mnie jest to tylko 15 minut). A ja jeszcze dojeżdżam do pracy ok godzinę w jedną stronę. Akurat teraz mam ten plus, że jeszcze karmię piersią więc przysługuje mi przerwa na karmienie. Zatem mam 7 godzinny dzień pracy. Plus dojazd w obie strony  - wychodzi mi 9 godzin (tak na okrętkę).
Zostaje 7 godzin ( matkom / ojcom niekarmiącym - 6 godzin). 7 godzin z 24-ech, w czasie których trzeba zrobić zakupy, zrobić pranie, ogarnąć lokum, jakieś posiłki przygotować. W przypadku posiadania dzieci jeszcze trzeba poświęcić im czas. U dzieci starszych pójść/pojechać na jakieś zajęcia pozaszkolne, czy to basen, piłka, czy szkoła muzyczna, tańce. Z młodszymi zabawa i pilnowanie na okrętkę, żeby dzidziuś gdzieś nie wlazł i krzywdy sobie nie zrobił. O czasie na ewentualnego fryzjera czy kosmetyczkę nawet nie wspominam, ostatecznie tego nie robi się codziennie. Weekend zazwyczaj polega na tym, że robimy to, czego nie zdążyliśmy zrobić w tygodniu, ech ....




Ostatnio gdzieś przeczytałam, że powinniśmy więcej czasu poświęcać na spotykanie się z przyjaciółmi. Rany boskie, jakiego czasu?!? Skąd brać ten CZAS?

Nie wiem, może ja przesadzam i niezorganizowana jestem. Może jeszcze więcej rzeczy powinnam robić na raz. Ale wychodzi mi na to, że nie żyjemy w idealnym świecie i z czegoś trzeba zrezygnować.
Albo ze snu, albo pracować na pół etatu (szczęśliwi ci, których na to stać), albo nie pracować wcale, albo zrezygnować z czasu z dzieckiem ( a niech ojciec się zajmie). Ciężka sprawa.
Ja rezygnuję ze snu. Niestety, pogodziłam się z faktem, że nigdy nie będę piękna i wypoczęta. Wulkanem energii też nie będę. Zazwyczaj śpię koło 4 - 5 godzin, czasem dociągnę do 6ciu. Niestety czasu spędzanego w pracy ani dojazdu do niej skrócić nie mogę. Dzieciom i tak nie poświęcam tyle czasu, ile bym chciała, więc tu nie mam z czego zabrać. Sprzątam, żeby się nie pozabijać w domu o walające się rzeczy i nie udusić z kurzu, ale pedantką nie jestem. Kiedyś prasowałam tuż po wypraniu, ale już tego nie robię. Ostatnio prasuję dopiero, jak szafa świeci pustkami. Gotuję, jak mam pomysł, ochotę i chwilę, bardziej w weekendy. Na tygodniu gotuje przeważnie mąż. A jak i on nie ma możliwości - to zamrażalnik służy nam pomocą. Zawsze mamy tam zapas pierogów, klusek śląskich, frytek i szpinaku - taka ostatnia deska kulinarnego ratunku. 
Musiałam zawiesić pisanie bloga, bo nawet jak miałam chwilę albo wenę, żeby coś skrobnąć wieczorami, to już zabrakło czasu, żeby tekst opracować i opublikować, bo albo Adelka się obudziła na karmienie, albo zastała mnie północ czy później - a czas do porannego budzenia nieubłaganie uciekał ... 

Także ten 8-godzinny, wspaniały, regenerujący SEN to coś, z czego muszę zrezygnować, żeby jakoś funkcjonować. Bo z niczego innego nie mogę. A że to funkcjonowanie przez brak wystarczającej ilości snu jest takie "na pół gwizdka" to już inna sprawa ... Wyżaliłam się. Może za miesiąc napiszę coś znowu ...



1 komentarz:

  1. Ja też liczyłam na to, że będę mieć dużo więcej czasu na prowadzenie bloga. Ale staram się jak mogę, bo zależy mi na tym :)

    OdpowiedzUsuń